Piątkowe tłumaczenie - Fauve ≠ Sainte Anne - tłumaczenie z francuskiego

Lista wszystkich wpisów

Szukaj na tym blogu

piątek, 14 marca 2014

Piątkowe tłumaczenie - Fauve ≠ Sainte Anne - tłumaczenie z francuskiego

Piątkowe tłumaczenie tym razem treściwe. Trochę wody w Wiśle upłynęło zanim się uporałem, ale w końcu osiągnąłem cel. Dedykuję wszystkim zabieganym, którzy nie potrafią się zatrzymać. Ja sam aktualnie w zasadzie nie potrafię się rozpędzić, a to też może boleć. Utwór jest uniwersalny i mówi jak sądzę po trochu o każdym z nas.

Utwór: Sainte Anne
Wykonawca: Fauve
Album: Sainte Anne (2013)



Je sais même pas par où commencer en fait

En même temps c’est la première fois que je fais ça
Donc vous m’excuserez
Si ça part un peu dans tous les sens
Ou si je suis trop confus

Faut dire qu’en ce moment
J’ai du mal à mettre mes idées au clair
À trouver mes mots
Enfin voilà je vous dresse le tableau vite fait

Je suis né dans une famille plutôt aisée
J’ai toujours été privilégié
J’ai jamais manqué d’amour, ni de rien d’autre d’ailleurs
Même si ma mère qui vient quand même d’un milieu assez populaire
Etait parfois un peu sévère avec mes frères et moi
A l’école j’étais bon élève, à la maison j’étais poli
Je me souviens pas avoir fait trop de conneries étant petit
Par contre, j’ai fait des études correctes

Et aujourd’hui, je sais que mon parcours est plus ou moins tracé
Disons que je sais où j’arriverai si je continue sur ma lancée
J’aurai probablement une femme et de beaux enfants
Un crédit à payer un épagneul anglais et un coupé-cabriolet.

Et pourtant vous voyez
Ça fait maintenant presque 6 mois que je dors à peine
Que je peux ne rien bouffer pendant deux jours
Sans même m’en apercevoir
Et quand je me regarde dans le miroir j’y vois un mec bizarre
Pâle, translucide, tellement livide
A faire sourire un génocide

Docteur, je rigole pas
Il faut que vous fassiez quelque chose pour moi
N’importe quoi
Prenez un marteau et pétez-moi les doigts je sais pas
Parce que là je peux vraiment plus

Je peux plus sortir dans la rue
Je peux plus mettre les pieds dans des bureaux
De toute façon je suis devenu incapable de prendre le métro
Ça pue la mort, ça pue la pisse
Ça me rend claustro et agressif

Et puis j’ai vraiment l’air d’un gland dans mon costard trop grand
Et mal taillé que même si je voulais faire semblant
Y aurait toujours marqué en gros « troufion » sur mon front
Et puis tous ces gens qui cherchent absolument à s’entasser
Qui poussent, qui suent, qui sifflent entre leurs dents comme des serpents
Vas-y du con, monte, monte, t’as raison

De toute façon, t’auras beau être le premier arrivé
A la clé on va tous se taper la même journée scabreuse
Les yeux collés à l’écran de l’ordinateur
Tu te détruis les pupilles à lire en diagonale

Des choses auxquelles t’entraves que dalle
« Nan mais tu comprends, il est hyper important ce dossier
Le client, il raque 300 euros de l’heure
Alors tu te débrouilles, tu vas chercher sur google s’il faut
Mais tu me finis ça pronto »
Oui, vous avez parfaitement raison
C’est de ma faute je suis pas assez réactif

C’est drôle oui, collez-moi des gifles
Connard
Et si t’allais plutôt te carrer des poignées de porte dans le cul pour voir ?

J’en ai assez de me taper à déjeuner

Des salades composées à 12 euros
Ou de la barbaque en carton bouilli
De manger sur un coin de table
Puis de passer des après-midis minables à enculer les mouches
Et finir par embrayer sur des « afterworks » entre collègues
Mais quel cafard à croire qu’on aime tellement
Se faire enfler la journée qu’on en redemande le soir

Mais bon, faut dire aussi qu’on y rencontre des meufs
Ou plutôt des « célibattantes »
C’est-à-dire des nanas qui comme nous ont des problèmes affectifs
On se présente, on leur raconte des cracks

On leur dit qu’on est collab alors qu’on est à la fac
Et qu’en vrai on passe notre temps
A user nos culs sur des bancs trop étroits
A écouter des types chauves déblatérer
Toute la journée
Déblatérer sur tout et surtout sur n’importe quoi

Heureusement, nos journées se finissent toujours de la même façon :
On rentre et on se fait beau pour la soirée
On met nos polos cols relevés

Puis on se retrouve au QG
Pour picoler des demis à 5 euros
D’ailleurs, quand on a un peu de plomb dans l’aile
On a souvent envie de jouer aux rebelles
Et de crier au taulier :
« Dis donc, tu te prends pour qui, enfoiré ?
Tu trouves pas que ta bière elle est un peu chère ? »
On le ferait si on avait un peu de cran dans nos artères
Mais on préfère se taire
Et continuer à gaspiller notre thune
A user notre salive pour pas grand chose
Et à fumer comme des sapeurs
Histoire de s’amocher à fond avant d’être vieux
D’agrandir les valoches qu’on a déjà sous les yeux

A part ça on parle surtout des filles qu’on a vu sur le net
Et puis de celles qu’on aimerait attraper en soirée
Car ce soir, comme tous les soirs, on va essayer de niquer
Mais surtout pas de faire l’amour
Parce que l’amour, c’est pour les pédés
Rien de bien choquant finalement :
Des gars parlent des filles qu’ils baisent
Des filles qui baisent pour dire qu’elles baisent
La baise, on en garde souvent des regrets
Parfois des maladies
Au fond on fait ça sans plaisir
Sans réelle envie
C’est surtout pour ne plus penser


Ça cache des plaies à vif mais ça c’est un secret
En vérité on est perdus, désœuvrés, désabusés
Seuls comme des animaux blessés
On est tristes et nos cœurs saignent
Mais on se cache derrière nos grandes gueules et nos mots durs
Entre nous on s’appelle « mec », « meuf », « bâtard », « baltringue », « bitch », « gouinasse », « connard » …
Parce que sans le vouloir, les autres sont un combat permanent

Décidément docteur, on vit une chouette époque
Et dans une chouette ville aussi

Paris
Paris la nécropole
Paris qui sent la carne
Paris qui petit à petit entraîne dans sa chute

Des fragments de nos vies
Paris c’est tellement sain, et nous sommes des gens biens
Tellement biens qu’on est trop biens pour nos voisins
Auxquels on prête pas plus d’attention
Qu’à la pisse derrière la cuvette des chiottes

Parfois j’ai juste envie de hurler :
«T’approches pas de moi ! Me touches pas!»

Docteur, il me faut un truc
N’importe quoi
Sinon je vais craquer
Je risque de cogner une vieille, un passant, un mioche
Et ce sera moche
Ce sera vraiment moche

Tak naprawdę nawet nie wiem od czego zacząć
Zarazem jest to pierwszy raz, kiedy to robię

Więc proszę mi wybaczyć
Jeśli zmierzam w niespójnych kierunkach
Lub jeśli jestem trochę zmieszany

Muszę powiedzieć, że w tym momencie
Trudno jest mi jasno wyrazić swoje myśli
By znaleźć swoje słowa
Ale w końcu tutaj to panu nakreślę

Urodziłem się w dość zamożnej rodzinie
Zawsze byłem uprzywilejowany
Nigdy nie doświadczyłem miłości, ani czegokolwiek w tym rodzaju
Mimo, że moja matka pochodzi raczej z klasy pracującej
Była czasami nieco zbyt surowa dla moich braci i mnie
W szkole byłem dobrym uczniem, w domu byłem grzeczny
Nie przypominam sobie żebym robił dużo głupstw będąc małym
Z drugiej strony, studia ukończyłem przyzwoicie
A dziś, wiem że moja kariera jest mniej więcej nakreślona
Powiedzmy, że wiem dokąd dotrę jeśli będę kontynuował idąc dalej tą ścieżką
Prawdopodobnie będę miał żonę i ładne dzieci
Kredyt by spłacić angielskiego spaniela i kabriolet/coupé.

A przecież widzi pan
To już prawie 6 miesięcy odkąd ledwie sypiam
Potrafię nic nie jeść przez dwa dni

Nie przykładając nawet do tego uwagi
A kiedy patrzę w lustro, widzę dziwnego gościa
Bladego, półprzeźroczystego, tak sinego
Ofiarę ludobójstwa

Doktorze, ja się nie uśmiecham
Musi pan coś dla mnie zrobić

Nie ważne co
Proszę wziąć młotek i zmiażdżyć mi palce, sam nie wiem
Bo w przeciwnym razie nie mogę już więcej

Nie chcę chodzić po ulicy
Nie chcę więcej postawić stopy w biurze

W każdym razie nie jestem w stanie jechać metrem
Ono śmierdzi śmiercią, śmierdzi moczem
Sprawia, że czuję się klaustrofobicznie, jestem agresywny
I później wyglądam jak żołądź w swoich za dużych spodniach
I źle wykrojonych, tak jak gdybym chciał udawać
Że na czole mam wielki napis "dowódca"

I ci wszyscy ludzie, którzy koniecznie chcą się dopchać
Popychający, pocący się, gwiżdżący między zębami jak węże
No dalej palancie, wsiadaj, wsiadaj, masz rację
Tak czy inaczej, będziesz najlepszy przybywając pierwszym
W końcu wszyscy będziemy walczyć o tą samą gorszącą podróż
Oczy wpatrzone w ekran komputera
Zniszczy umiejętność uczniów do czytania pomiędzy wierszami
Rzeczy które cię krępują, ograniczają
«Nan, ale wiesz, te akta to jest bardzo ważna kwestia
Klient płaci 300 Euro za godzinę
Zatem próbujesz sobie poradzić, szukasz w google
Ale wykańczasz mnie, to koniec»
Tak, ma pan w zupełności rację
To moja wina, że nie jestem dostatecznie aktywny
To śmieszne, tak, uderz mnie
Dupku
I czy wolisz ciągnąć karierę z ręką utkwioną w tyłku, by przejrzeć?

Jestem zmęczony poklepywaniem przy obiadkach
Sałatkami za 12 Euro
Czy tekturowym barbecue
Jedzonym w rogu stołu
Późniejszemu spędzaniu nędznych popołudni z pieprzonymi robakami
I w końcu przez angażowanie się w zajęcia popołudniowe z kolegami
Ale jaki karaluch uwierzy, że kochamy to do tego stopnia
By rozciągać dzień chcąc jeszcze więcej wieczorem

Ale dobrze, trzeba ponadto powiedzieć o spotkaniach szczeniaków
Albo raczej singielek
Czyli lasek, które jak my mają problemy emocjonalne
Przedstawiać się, mówić im o naszych pęknięciach
Rozmawiać o współdziałaniu, wspólnych studiach
I o prawdzie, że spędzamy czas
Zużywając tyłki w zbyt wąskich ławkach
Słuchając debatujących łysych typów
Przez cały dzień
Pieprzących o wszystkim, a szczególnie o niczym

Na szczęście nasze dni zawsze kończą się tak samo:
Wracamy i spędzamy piękny wieczór
Zmieniamy nasze koszulki polo z kołnierzykami
Potem spotykamy się w QG*
By chlać gorzałę za 5 euro
Co więcej, gdy mamy jakiś problem

Często mamy ochotę porozrabiać
I wygarnąć szefowi:
«Powiedz, za kogo się uważasz, dupku?
Nie sądzisz, że twoje piwo jest nieco za drogie? »
Chcielibyśmy, gdyby w naszych żyłach płynęło więcej odwagi
Ale wolimy milczeć
I dalej trwonić naszą kasę
By strzępić nasze języki na błahe sprawy
I palić jak strażacy
Historię upadku zanim się zestarzejemy

Powiększając worki, które już występują pod oczami

Niezależnie od tego, rozmawiamy zwykle o dziewczynach zobaczonych w sieci
I tych które chcemy wyrwać wieczorem

Ale tego wieczoru, jak każdego innego, będziemy starać się pieprzyć
Ale na pewno nie kochać
Bo miłość jest dla ciot
W końcu to nic szokującego:
Faceci mówią o laskach, które pieprzą
Te dziewczyny z kolei o facetach których pieprzą
Po pieprzeniu pozostaje często żal
Czasami choroby
W zasadzie robi się to bez przyjemności
Bez prawdziwego pragnienia
Po to by przede wszystkim przestać myśleć

To kryje otwarte rany, ale to tajemnica

W rzeczywistości jest to przegrana, niezadowolenie, rozczarowanie
Jak ranne zwierzęta
To smutne, a nasze serca krwawią
Ale kryjemy się za naszymi wielkimi i ciężkimi słowami
Między sobą, nazywamy się «kolesiami», «sukami», «bękartami», «dziwkami», «palantami»...
Ponieważ bezwiednie, inni są w nieustającej walce

Zdecydowanie panie doktorze, żyliśmy w pięknych czasach
I równie pięknym mieście

Paryż
Paryż nekropolia
Paryż czujący zgniliznę
Paryż który krok po kroku zmierza do swojego upadku
Fragmenty naszego życia
Paryż jest tak zdrowy, i my jesteśmy dobrymi ludźmi
Tak dobrymi, że aż zbyt dobrymi dla naszych sąsiadów
Którym nie poświęcamy więcej uwagi
Co sikaniu za pisuar

Czasami chce mi się po prostu krzyczeć:
«Nie podchodź do mnie! Nie dotykaj mnie!»

Doktorze, muszę znaleźć sposób
Nie ważne jaki
W przeciwnym razie pęknę
Ryzykuję pobiciem staruszki, przechodnia, dzieciaka
I to będzie przykre
To będzie naprawdę przykre
* Knajpa w Paryżu (bar koktajlowy)

2 komentarze:

  1. W końcu wyszperałam! Moje tłumaczenie było bardzo chaotyczne, a to się przyjemnie czyta. Dziękuję i pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję, ja również mam ten sam problem, ale miło usłyszeć słowa zachęty. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń