Utwór: Sainte Anne
Wykonawca: Fauve
Album: Sainte Anne (2013)
Je sais même pas par où commencer en fait En même temps c’est la première fois que je fais ça Donc vous m’excuserez Si ça part un peu dans tous les sens Ou si je suis trop confus Faut dire qu’en ce moment J’ai du mal à mettre mes idées au clair À trouver mes mots Enfin voilà je vous dresse le tableau vite fait Je suis né dans une famille plutôt aisée J’ai toujours été privilégié J’ai jamais manqué d’amour, ni de rien d’autre d’ailleurs Même si ma mère qui vient quand même d’un milieu assez populaire Etait parfois un peu sévère avec mes frères et moi A l’école j’étais bon élève, à la maison j’étais poli Je me souviens pas avoir fait trop de conneries étant petit Par contre, j’ai fait des études correctes Et aujourd’hui, je sais que mon parcours est plus ou moins tracé Disons que je sais où j’arriverai si je continue sur ma lancée J’aurai probablement une femme et de beaux enfants Un crédit à payer un épagneul anglais et un coupé-cabriolet. Et pourtant vous voyez Ça fait maintenant presque 6 mois que je dors à peine Que je peux ne rien bouffer pendant deux jours Sans même m’en apercevoir Et quand je me regarde dans le miroir j’y vois un mec bizarre Pâle, translucide, tellement livide A faire sourire un génocide Docteur, je rigole pas Il faut que vous fassiez quelque chose pour moi N’importe quoi Prenez un marteau et pétez-moi les doigts je sais pas Parce que là je peux vraiment plus Je peux plus sortir dans la rue Je peux plus mettre les pieds dans des bureaux De toute façon je suis devenu incapable de prendre le métro Ça pue la mort, ça pue la pisse Ça me rend claustro et agressif Et puis j’ai vraiment l’air d’un gland dans mon costard trop grand Et mal taillé que même si je voulais faire semblant Y aurait toujours marqué en gros « troufion » sur mon front Et puis tous ces gens qui cherchent absolument à s’entasser Qui poussent, qui suent, qui sifflent entre leurs dents comme des serpents Vas-y du con, monte, monte, t’as raison De toute façon, t’auras beau être le premier arrivé A la clé on va tous se taper la même journée scabreuse Les yeux collés à l’écran de l’ordinateur Tu te détruis les pupilles à lire en diagonale Des choses auxquelles t’entraves que dalle « Nan mais tu comprends, il est hyper important ce dossier Le client, il raque 300 euros de l’heure Alors tu te débrouilles, tu vas chercher sur google s’il faut Mais tu me finis ça pronto » Oui, vous avez parfaitement raison C’est de ma faute je suis pas assez réactif C’est drôle oui, collez-moi des gifles Connard Et si t’allais plutôt te carrer des poignées de porte dans le cul pour voir ? J’en ai assez de me taper à déjeuner Des salades composées à 12 euros Ou de la barbaque en carton bouilli De manger sur un coin de table Puis de passer des après-midis minables à enculer les mouches Et finir par embrayer sur des « afterworks » entre collègues Mais quel cafard à croire qu’on aime tellement Se faire enfler la journée qu’on en redemande le soir Mais bon, faut dire aussi qu’on y rencontre des meufs Ou plutôt des « célibattantes » C’est-à-dire des nanas qui comme nous ont des problèmes affectifs On se présente, on leur raconte des cracks On leur dit qu’on est collab alors qu’on est à la fac Et qu’en vrai on passe notre temps A user nos culs sur des bancs trop étroits A écouter des types chauves déblatérer Toute la journée Déblatérer sur tout et surtout sur n’importe quoi Heureusement, nos journées se finissent toujours de la même façon : On rentre et on se fait beau pour la soirée On met nos polos cols relevés Puis on se retrouve au QG Pour picoler des demis à 5 euros D’ailleurs, quand on a un peu de plomb dans l’aile On a souvent envie de jouer aux rebelles Et de crier au taulier : « Dis donc, tu te prends pour qui, enfoiré ? Tu trouves pas que ta bière elle est un peu chère ? » On le ferait si on avait un peu de cran dans nos artères Mais on préfère se taire Et continuer à gaspiller notre thune A user notre salive pour pas grand chose Et à fumer comme des sapeurs Histoire de s’amocher à fond avant d’être vieux D’agrandir les valoches qu’on a déjà sous les yeux A part ça on parle surtout des filles qu’on a vu sur le net Et puis de celles qu’on aimerait attraper en soirée Car ce soir, comme tous les soirs, on va essayer de niquer Mais surtout pas de faire l’amour Parce que l’amour, c’est pour les pédés Rien de bien choquant finalement : Des gars parlent des filles qu’ils baisent Des filles qui baisent pour dire qu’elles baisent La baise, on en garde souvent des regrets Parfois des maladies Au fond on fait ça sans plaisir Sans réelle envie C’est surtout pour ne plus penser Ça cache des plaies à vif mais ça c’est un secret En vérité on est perdus, désœuvrés, désabusés Seuls comme des animaux blessés On est tristes et nos cœurs saignent Mais on se cache derrière nos grandes gueules et nos mots durs Entre nous on s’appelle « mec », « meuf », « bâtard », « baltringue », « bitch », « gouinasse », « connard » … Parce que sans le vouloir, les autres sont un combat permanent Décidément docteur, on vit une chouette époque Et dans une chouette ville aussi Paris Paris la nécropole Paris qui sent la carne Paris qui petit à petit entraîne dans sa chute Des fragments de nos vies Paris c’est tellement sain, et nous sommes des gens biens Tellement biens qu’on est trop biens pour nos voisins Auxquels on prête pas plus d’attention Qu’à la pisse derrière la cuvette des chiottes Parfois j’ai juste envie de hurler : «T’approches pas de moi ! Me touches pas!» Docteur, il me faut un truc N’importe quoi Sinon je vais craquer Je risque de cogner une vieille, un passant, un mioche Et ce sera moche Ce sera vraiment moche | Tak naprawdę nawet nie wiem od czego zacząć Zarazem jest to pierwszy raz, kiedy to robię Więc proszę mi wybaczyć Jeśli zmierzam w niespójnych kierunkach Lub jeśli jestem trochę zmieszany Muszę powiedzieć, że w tym momencie Trudno jest mi jasno wyrazić swoje myśli By znaleźć swoje słowa Ale w końcu tutaj to panu nakreślę Urodziłem się w dość zamożnej rodzinie Zawsze byłem uprzywilejowany Nigdy nie doświadczyłem miłości, ani czegokolwiek w tym rodzaju Mimo, że moja matka pochodzi raczej z klasy pracującej Była czasami nieco zbyt surowa dla moich braci i mnie W szkole byłem dobrym uczniem, w domu byłem grzeczny Nie przypominam sobie żebym robił dużo głupstw będąc małym Z drugiej strony, studia ukończyłem przyzwoicie A dziś, wiem że moja kariera jest mniej więcej nakreślona Powiedzmy, że wiem dokąd dotrę jeśli będę kontynuował idąc dalej tą ścieżką Prawdopodobnie będę miał żonę i ładne dzieci Kredyt by spłacić angielskiego spaniela i kabriolet/coupé. A przecież widzi pan To już prawie 6 miesięcy odkąd ledwie sypiam Potrafię nic nie jeść przez dwa dni Nie przykładając nawet do tego uwagi A kiedy patrzę w lustro, widzę dziwnego gościa Bladego, półprzeźroczystego, tak sinego Ofiarę ludobójstwa Doktorze, ja się nie uśmiecham Musi pan coś dla mnie zrobić Nie ważne co Proszę wziąć młotek i zmiażdżyć mi palce, sam nie wiem Bo w przeciwnym razie nie mogę już więcej Nie chcę chodzić po ulicy Nie chcę więcej postawić stopy w biurze W każdym razie nie jestem w stanie jechać metrem Ono śmierdzi śmiercią, śmierdzi moczem Sprawia, że czuję się klaustrofobicznie, jestem agresywny I później wyglądam jak żołądź w swoich za dużych spodniach I źle wykrojonych, tak jak gdybym chciał udawać Że na czole mam wielki napis "dowódca" I ci wszyscy ludzie, którzy koniecznie chcą się dopchać Popychający, pocący się, gwiżdżący między zębami jak węże No dalej palancie, wsiadaj, wsiadaj, masz rację Tak czy inaczej, będziesz najlepszy przybywając pierwszym W końcu wszyscy będziemy walczyć o tą samą gorszącą podróż Oczy wpatrzone w ekran komputera Zniszczy umiejętność uczniów do czytania pomiędzy wierszami Rzeczy które cię krępują, ograniczają «Nan, ale wiesz, te akta to jest bardzo ważna kwestia Klient płaci 300 Euro za godzinę Zatem próbujesz sobie poradzić, szukasz w google Ale wykańczasz mnie, to koniec» Tak, ma pan w zupełności rację To moja wina, że nie jestem dostatecznie aktywny To śmieszne, tak, uderz mnie Dupku I czy wolisz ciągnąć karierę z ręką utkwioną w tyłku, by przejrzeć? Jestem zmęczony poklepywaniem przy obiadkach Sałatkami za 12 Euro Czy tekturowym barbecue Jedzonym w rogu stołu Późniejszemu spędzaniu nędznych popołudni z pieprzonymi robakami I w końcu przez angażowanie się w zajęcia popołudniowe z kolegami Ale jaki karaluch uwierzy, że kochamy to do tego stopnia By rozciągać dzień chcąc jeszcze więcej wieczorem Ale dobrze, trzeba ponadto powiedzieć o spotkaniach szczeniaków Albo raczej singielek Czyli lasek, które jak my mają problemy emocjonalne Przedstawiać się, mówić im o naszych pęknięciach Rozmawiać o współdziałaniu, wspólnych studiach I o prawdzie, że spędzamy czas Zużywając tyłki w zbyt wąskich ławkach Słuchając debatujących łysych typów Przez cały dzień Pieprzących o wszystkim, a szczególnie o niczym Na szczęście nasze dni zawsze kończą się tak samo: Wracamy i spędzamy piękny wieczór Zmieniamy nasze koszulki polo z kołnierzykami Potem spotykamy się w QG* By chlać gorzałę za 5 euro Co więcej, gdy mamy jakiś problem Często mamy ochotę porozrabiać I wygarnąć szefowi: «Powiedz, za kogo się uważasz, dupku? Nie sądzisz, że twoje piwo jest nieco za drogie? » Chcielibyśmy, gdyby w naszych żyłach płynęło więcej odwagi Ale wolimy milczeć I dalej trwonić naszą kasę By strzępić nasze języki na błahe sprawy I palić jak strażacy Historię upadku zanim się zestarzejemy Powiększając worki, które już występują pod oczami Niezależnie od tego, rozmawiamy zwykle o dziewczynach zobaczonych w sieci I tych które chcemy wyrwać wieczorem Ale tego wieczoru, jak każdego innego, będziemy starać się pieprzyć Ale na pewno nie kochać Bo miłość jest dla ciot W końcu to nic szokującego: Faceci mówią o laskach, które pieprzą Te dziewczyny z kolei o facetach których pieprzą Po pieprzeniu pozostaje często żal Czasami choroby W zasadzie robi się to bez przyjemności Bez prawdziwego pragnienia Po to by przede wszystkim przestać myśleć To kryje otwarte rany, ale to tajemnica W rzeczywistości jest to przegrana, niezadowolenie, rozczarowanie Jak ranne zwierzęta To smutne, a nasze serca krwawią Ale kryjemy się za naszymi wielkimi i ciężkimi słowami Między sobą, nazywamy się «kolesiami», «sukami», «bękartami», «dziwkami», «palantami»... Ponieważ bezwiednie, inni są w nieustającej walce Zdecydowanie panie doktorze, żyliśmy w pięknych czasach I równie pięknym mieście Paryż Paryż nekropolia Paryż czujący zgniliznę Paryż który krok po kroku zmierza do swojego upadku Fragmenty naszego życia Paryż jest tak zdrowy, i my jesteśmy dobrymi ludźmi Tak dobrymi, że aż zbyt dobrymi dla naszych sąsiadów Którym nie poświęcamy więcej uwagi Co sikaniu za pisuar Czasami chce mi się po prostu krzyczeć: «Nie podchodź do mnie! Nie dotykaj mnie!» Doktorze, muszę znaleźć sposób Nie ważne jaki W przeciwnym razie pęknę Ryzykuję pobiciem staruszki, przechodnia, dzieciaka I to będzie przykre To będzie naprawdę przykre |
W końcu wyszperałam! Moje tłumaczenie było bardzo chaotyczne, a to się przyjemnie czyta. Dziękuję i pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, ja również mam ten sam problem, ale miło usłyszeć słowa zachęty. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń